Martyrologia Rodziny Koniuszewskich z Kłody Małej
Stoi wioska w płomieniu, tu trupy tam trupy, Ziemia cała zbroczona krwią męczeńską, świeżą, I z kościoła zostały czarne tylko słupy A na mogiłach krzyże połamane leżą...
TO JEST WIARA
... W końcu nie zapytywali już naczelnicy, czy unici prawosławie przyjmą, lecz czy tylko chodzić będą do cerkwi i popa przeproszą. A kiedy i na to odmowną odbierali odpowiedź, naczelnicy oprócz postoju wojska na żołdzie i utrzymaniu parafian, okładali unitów kontrybucją coraz nową i dopełniali swoją miarę zniszczenia, aby z rąk ich ostatnią okruszynę chleba wydrzeć i ściągnąć z ich karków siermięgę ostatnią.
Adres zamieszkania Rodziny Koniuszewskich
Ukaźna
Obecnie Wieś Kłoda
Kłoda Mała to wioska, należąca do parafii Horbów w powiecie Biała Polaska. Stała się głośną przez straszliwie tragiczny wypadek, jaki miał miejsce przy końcu 1874 roku, który swoją nadzwyczajnością zaalarmował policję i władze sądowe, oddziałał na wszystkich przygnębiająco, a unitom dodał jeszcze więcej siły do wytrwania przy swojej religii i poświęceniu.
Pomnik rodziny Koniuszewskich w Kłodzie Małej
We wiosce tej, leżącej na pograniczu powiatów bialskiego i konstantynowskiego mieszkał biedny wyrobnik, nazwiskiem Józef Koniuszewski, człowiek charakteru bardzo spokojnego, trzeźwy, pracowity. Ukaz cesarski zastał go na kilku morgach gruntu, na którym Koniuszewski zbudował sobie domek i stodołę, a mając kawałek pewnego chleba, ożenił się, i został ojcem dwojga dziatek. Jedno dziecię ochrzcił w cerkwi unickiej, drugie ochrzczone z wody, kazano mu nieść do prawosławnej cerkwi, na co jednak zdecydować się nie chciał.
Wszystkie przekonywania i pogróżki ze strony policji, kary pieniężne, więzienia w Białej, areszty gminne, żadnego na obojgu małżonkach nie odniosły skutku, i ci, nie widząc pośredniej drogi wyjścia ze swego trudnego położenia, i zmuszeni albo ulec woli policji i dziecię w prawosławnej ochrzcić cerkwi, albo poddać się całej surowości ruskiego barbarzyństwa, zdecydowali się oboje na następujące rzewne i tragiczne rozwiązanie tej trudności.
W wigilię wypadku, napiekli chleba z ostatniej miary mąki, jaka im jeszcze pozostała, nagotowali strawy, wybielili i oczyścili mieszkanie, zastawili stół pieczywem chleba, solą i potrawami, a późnym wieczorem pożegnali się z sąsiadami, jak gdyby nazajutrz rano mieli wyjść do kościoła. Nic tu nie było nadzwyczajnego w zachowaniu się Koniuszewskich i żegnanie się ich z sąsiadami nie zdziwiło nikogo.
O północnej godzinie jasna łuna pożaru oświeciła wioskę i postawiła wszystkich na nogi. Biegło co żyło do zabudowań Koniuszewskiego na ratunek, jego stodoła stała w płomieniach. Otworzono drzwi domu właściciela, lecz w domu tym nie było nikogo. Na środku pokoju stał stół, nakryty białym lnianym obrusem ozdobiony pięknym ludowym haftem i założony chlebem oraz potrawami, jak gdyby do uczty. Widok ten odświętny zadziwił wszystkich. Włościanie otoczyli stodołę, lecz zbliżyć się do niej z ratunkiem było niepodobieństwem. Zagadkowy pożar pochodził z wewnątrz. Powszechne było przekonanie, że biedni gospodarze wraz z dziećmi są w drodze, i litowali się nad nimi sąsiedzi, że po powrocie nie zastaną swojej stodółki.
Ukochali Pana Boga
Zginęli 10 grudnia 1874 roku
Koniuszewski Józef, Ojciec Koniuszewska Anastazja, Matka Koniuszewska Ewa, Córka 3 lata Koniuszewska Łucja, Córka 3 miesiące
Lecz co za okropne było przerażenie wszystkich, gdy Koniuszewscy nazajutrz nie wracali, a w zgliszczach zgorzałej stodoły odgrzebano zwęglone ciała dwojga dorosłych ludzi, trzymające na rękach dwoje zwęglonych własnych małych dzieci. Byli to Koniuszewscy. Dobrowolnie spalili siebie i dzieci, trzyletnią Ewę i trzymiesięczną Łucję – takie imię dali rodzice swojej nowo narodzonej córeczce, chrzcząc ją „z wody”. W przekonaniu sąsiadów, znajomych i ludzi znających ich historię, wszyscy uważają iż ta rodzina stała się ofiarą rosyjskiego okupanta i władz cerkwi prawosławnej. Uciekając przed śmiercią ducha i schizmą, woleli wpaść w odmęt okropnej śmierci ciała.
Dąb Pamięci Rodziny Koniuszewskich
Na miejsce tej strasznej śmierci zbiegła się policja, naczelnicy, zjechał rząd i lekarze, aby sprawdzić i obejrzeć fakt ten niesłychany, i wyśledzić jego powody. Lecz żadne śledztwo nie było tu potrzebne. Powody tej śmierci znała dobrze policja, wójt gminny, naczelnicy. Znał je rząd barbarzyński, który potrafił kościołowi polskiemu przysporzyć i męczenników za wiarę, i biednych tych ludzi pchnąć w okropną samobójczą śmierć, w obronie tejże wiary świętej.
Ten wypadek niezmiernie silnie podziałał na unitów, i w wierze świętej jeszcze bardziej ich utwierdził. Zewsząd zbiegali się włościanie zapłakać i zmówić pacierz na grobie familii, która broniąc swej wiary, żywcem się spaliła.